Albertowi Einsteinowi przypisuje się aforyzm, według którego „najpiękniejsze, czego możemy doświadczyć, to tajemnica. Jest źródłem wszelkiej sztuki i nauki. Kto tego nie wie i nie potrafi się już niczym dziwić, ani zachwycać, jest praktycznie martwy.”
Sekrety, który pragnął zgłębić ten wybitny fizyk, przyciągały go przez swoją ukrytą naturę, przez obietnicę odkrycia tego, co nieznane. Einstein potrafił zachwycić się nie tylko finałem swych poszukiwań, czyli odkryciem jakiejś fizycznej zależności lub matematycznej formuły, lecz – podobnie jak w symbolicznej dla zen-buddyzmu myśli „droga jest celem” – posiadał zdolność odczuwania radości wynikającej z samego dociekania, badania, eksperymentowania. Tę umiejętność, często możliwą do zaobserwowania u małych dzieci (a później, jak twierdzą pesymiści, wypartą przez frustracje i utracone nadzieje) przejawiał również argentyński pisarz Jorge Luis Borges. Uważał, że „rozwiązanie zagadki jest zawsze mniej interesujące niż sama zagadka. Zagadki mają w sobie coś nadprzyrodzonego, a nawet boskiego – ale rozwiązanie to zawsze tylko rzemiosło”.
(Nie)oczywisty przekaz utworu (zaliczanego do przejawu działań twórczych) definiuje jego autor. Za pomocą narzędzi charakterystycznych dla jego warsztatu – płótna i farb, dłuta i kamienia, tudzież nut lub słów przelewanych na papier komunikuje się z odbiorcą, który później stara się odczytać wiadomość artysty. Zarówno jej kodowanie jak i deszyfrowanie może być źródłem przyjemności, a w przypadku muzeów czy galerii satysfakcja płynąca z obcowania z przekazem twórcy jest wręcz wpisana w charakter tych instytucji i narzucona jej klientom. Wyjątkiem są krytycy, żyjący z różnicowania wartości artystycznych i tłumaczenia tych różnic tym, którzy nie posiadają wykształconego własnego zdania i są gotowi przyjąć punkt widzenia tych, których uważają za lepiej poinformowanych.
Naturalnie nie sposób przemilczeć w tym zestawieniu grupę osób o ograniczonej motywacji do obcowania ze sztuką w jej świątyniach, a trafiającą do nich pod (mniej lub bardziej łagodnym) przymusem – z klasą, wraz ze znajomymi (snobami, lub faktycznie zainteresowanymi tematem), tudzież w ramach szeroko rozumianej integracji z zakładu pracy lub innej organizacji. Większość z nich ocenia wystawiane prace dychotomicznie, nadając im w myślach etykiety „podoba mi się” lub „nie podoba mi się”. Malarstwo figuratywne oraz rzeźby mają większe szanse zyskać aprobatę niż dzieła zaliczane do sztuki współczesnej, szczególnie, gdy przewrotna kreatywność oraz („pozorna”) banalność technik wykorzystanych do ich stworzenia uzmysławiają szaremu widzowi, że sam bez trudu potrafiłby je wykonać, tylko brakuje mu bezczelności, by a) wystawiać to na widok publiczny i b) określać się w konsekwencji mianem artysty. I być może w tym tkwi właśnie sztuka: aby docenić samego siebie.
Ponadto: jak twierdził uznany artysta Marcel Duchamp, wszystko może być sztuką. W konsekwencji wszystko, co nie jest jeszcze uznane za sztukę, zawsze może nią jeszcze zostać, co – jak uważam – niesie w sobie nader optymistyczny przekaz. A być w dzisiejszych czasach optymistą, to naprawdę sztuka!