Przemysław Pająk, redaktor naczelny Spidersweb.pl opublikował wpis, w którym narzeka na dzisiejsze oblicze internetu. Porusza przy tym wątki, które i mnie coraz częściej w ostatnich latach dawały do myślenia.
Kiedyś było lepiej. Internet był dużo lepszym miejscem. Fajniejszym, milszym, bardziej otwartym, na wyższym poziomie merytorycznym[…]
Zasadniczo reaguję alergicznie na hasła typu „kiedyś było lepiej”. Równocześnie wydaje mi się, że rozumiem, co autor miał na myśli. Rzecz jednak w tym, że w latach 90-tych zeszłego wieku, nawet jeszcze na początku pierwszej dekady nowego millennium, internet był medium elitarnym. Intrygował jako nowinka techniczna osoby o ponadprzeciętnych potrzebach poznawczych, interesujących się technologią, szeroko rozumianą komunikacją. Dodatkowo z racji wysokich kosztów połączenia był łatwiej dostępny dla ludzi zamożnych, legitymujących się – nie zawsze, ale często – wyższym kapitałem społecznym. Nie ujmując tym wszystkim ogarniętym i bardziej otwartym na świat, którzy z braku własnego komputera i/lub modemu z aktywnym łączem wyczekiwali godzinami na swoją kolejkę w uczelnianych salach komputerowych lub kafejkach internetowych.
Tak bardzo brakuje mi dziś tej blogosfery, z której w latach 2008 – 2014 r. wyrósł też Spider’s Web. Byli ciekawi ludzie, interesujące opinie, inspirujące wymiany zdań.
Ten punkt szczególnie do mnie przemówił, zgadzam się całkowicie. Z wyjątkową nostalgią wspominam te tysiące nowych blogów generowanych codziennie, tłok na takich platformach jak blog.pl czy blox.pl, tumult w komentarzach, budujących swą błyskawicznie rosnącą popularność cewebrytów, z których dzisiaj kojarzę już tylko Janinę Bąk, Olę „Mam Wątpliwość” Radomską czy kontrowersyjnego Jasona Hunta, którego jeszcze pamiętam jako „Kominka”. Regularnie odbywały się konkursy na najlepsze blogi w x kategoriach.
Niestety to se ne vrati. I chyba właśnie ta świadomość działa tak dobijająco na Przemysława Pająka, mnie i wszystkich tych, którzy z entuzjazmem tę blogosferę tworzyli. Bo dzisiaj aktywnych blogerów można zliczyć na jednej ręce, a ci, którzy się ostali, nadają gros swoich publikacji w formie wideo. Jak słusznie zauważa Pająk, „blogerami są dziś nazywani twórcy fanpage’y na Facebooku i szafiarki na Instagramie. Sztuka wypowiedzi pisemnej kompletnie zanika.”
Szczególnie w ostatnim zdaniu należy szukać powodów wymarcia blogów. O wiele łatwiej wyrazić emocje poprzez kliknięcie w ikonkę podniesionego kciuka czy smutnej minki, niż werbalizować swoje myśli w komentarzu. Dodatkowa korzyść: ta forma dialogu pozwala zniwelować niebezpieczeństwo konfrontacji z odpowiedzią prezentującą odmienną opinię, zmuszającą internautę do podjęcia rękawicy i wzięcia udziału w krwawej, pozbawionej reguł i ochraniaczy walki o RACJĘ. Ta nierzadko przybiera formę wirtualnej kibolskiej ustawki prowadzonej za pomocą alfabetu jako arsenału, zadającego przeciwnikowi krawe rany. Być może litera „l” nie bez powodu przypomina kształtem klingę sztyletu, a „B” kastet. Na dodatek, jeśli któraś ze stron poczuje się zepchnięta do defensywy, może na pomoc wezwać kolegów, bowiem, jak zauważa Pająk, „wystarczy jeden wpis, który niezgodny jest z czyimś przekazem dotyczącym rzeczywistości i leci dyrektywa: proszę tego człowieka zmiażdżyć. Grupa wytresowanych trolli wpada z potężnymi inwektywami w ilościach hurtowych.„
Kolejnym czynnikiem „wyginięcia” blogów jest wtórny analfabetyzm, a przynajmniej niechęć Polaków do czytania. Jak od lat pokazuje badanie realizowane przez Bibliotekę Narodową, niecałe dwie trzecie społeczeństwa (62% w 2021 r.) nie przeczytało… ani jednej książki w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Innymi słowy: prawie dwie trzecie społeczeństwa nie czyta w ogóle.
To tłumaczy wiele fenomenów politycznych w naszym kraju.
Dodam, że wspomniane badanie jest statystycznie istotne i adresowane do obywateli od 15go roku życia.

Odnoszę wrażenie, że fokus internautów przeniósł się z blogów na podcasty. Nie jestem zaskoczony, ponieważ wpisują się o wiele bardziej w dzisiejszy, pełen pośpiechu, świat. Podcasty wspomagają multitasking, dzięki któremu jesteśmy w stanie funkcjonować, starając się być – zgodnie z wytycznymi kołczów – „najlepszą wersją siebie”. Podcastu możemy słuchać kierując autem, robiąc zakupy, czy wykonując szereg innych czynności, które wykluczają równoczesne gapienie się w ekran i czytanie.
[…] media społecznościowe […] są niczym więcej niż ciągłym strumieniem kiczu, rozrywki na żenującym poziomie oraz walki: każdego z każdym. Opanowały je patologie najróżniejszego typu. Promują ludzi prymitywnych, o najniższym możliwym poziomie intelektualnym, którzy ze swojej głupoty robią komercyjny atut. Wszystko w social mediach jest sztuczne, udawane, wręcz wynaturzone.
Dzisiaj World Wide Web jest medium masowym, dostępnym dzięki mobilnym urządzeniom dla każdego, praktycznie z każdego miejsca na ziemi, o każdej porze, bez limitów. Tacy kosmici jak Bonus BGC czy Tiger i Kobra zostali już dawno wyparci – najpierw przez patostreamerów pokroju Daniela Magikala, a potem przez całe legiony zombie z tiktoka, przy których Big Brother jawi się niczym rozrywka dla intelektualnej elity.
Tytuł artykułu Przemysława Pająka będącego impulsem do podjęcia przeze mnie polemiki brzmi „Jestem boomerem. Dzisiejszy internet jest nie dla mnie” i sygnalizuje, że autor nie wyklucza, że jego niechęć do wyznaczających trendy fenomenów internetu może być pochodną – zwieńczonego w jego przypadku sukcesem – procesu dojrzewania. Uważam, że jego obawy są słuszne w przypadku opisywanych preferencji muzycznych:
Współczesnej muzyki nie słucham w ogóle. Gdy co piątek na Spotify sprawdzam playlistę „New Music Friday”, to łapię się na tym, że nie znam 95 proc. artystów w niej się pojawiających.
Mam podobnie, lecz zakładam, że to charakterystyczny objaw u czterdziestolatków, którzy mają już za sobą wiek, w którym lista przebojów była podczas spotkań towarzystkich jednym z wiodących tematów. Co się tyczy całej reszty, uważam, że przyczyn zmian należy szukać we wspomnianej wcześniej popularyzacji internetu. Rzesza ludzi żyjących – niczym właśnie youtuber Kononowicz – poza systemem słonecznym przeciętnego obywatela, zyskała dostęp do globalnej sieci, nauczyła się w niej poruszać i nagle spostrzegła, że ma głos, który – wreszcie – zostaje zauważony. A gdy się nauczyli, że przy odpowiednim nasileniu częstotliwości publikowanych treści oraz skalowaniu emocji można jeszcze zarobić i/lub przynajmniej zyskać fejm, lawina ruszyła.
I jest nie do powstrzymania.